literature

Uwolnienie - opowiadanie

Deviation Actions

introwersja0's avatar
By
Published:
530 Views

Literature Text

    Spojrzała na jezioro znajdujące się przed nią. Spokojną taflę burzyły łabędzie zrywające się, co jakiś czas do lotu, kaczki, które swoimi małymi stópkami powodowały falowanie wody i słońce tworzące coraz to nowe barwy w wszechobecnych kropelkach wilgoci. Delikatny wietrzyk przynosił ze wschodu zapach, którego nie pomyliłaby z żadną wonią tego świata. Kojarzył jej się przede wszystkim z ogniskiem, kajakiem i herbatą mającą posmak cytrynowego wapna. W chwili, gdy dotarł do jej nosa, wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Zdawało jej się, że znów leży wyczerpana w namiocie, a czyjaś troskliwa dłoń podaję jej kubek skośnookiej herbaty. Napawała się przez chwilę tą wizją, po czym usiadła na stojącej przed nią ławce. Bynajmniej nie była to pospolita ławka, jakich w parkach wiele. Otóż jej siedzisko było tak naprawdę… łóżkiem. Co artysta tego mebla miał na myśli, tego nie wiedziała. Mimo wszystko polubiła ten mebel odkąd tylko go ujrzała. Był wystarczająco duży, aby pomieścić przynajmniej pięć osób, a ponadto znajdował się zaraz obok małej wypożyczalni sprzętu wodnego. Pozwalał w spokoju oglądać wody jeziora S. tak niesamowicie piękne o tej porze roku.

    W ciągu tego miesiąca zjawiła się tutaj już po raz szósty. Ten mały raj, był tak blisko jej rodzinnego miasta, że w każdej chwili mogła się w nim pojawić. Doskonale zastępował jej K., którego nie mogła odwiedzać zbyt często ze względu na odległość, jaka dzieliła ją od jej ukochanego miejsca. Co prawda, komunikacja miejska sprawiała, że podróż nad jezioro S. zajmowała jej około dwóch godzin, jednak gra była warta świeczki.

    Sytuacja w jej życiu stawała się nie do zniesienia. Chociaż miała już za sobą egzamin dojrzałości, wcale nie czuła się dorosła. Wszyscy jednak tego od niej wymagali. Miała poradzić sobie z chorobą dziadka i hipochondryzmem babci, która przeczuwała jego nadchodzącą śmierć. Każdy dzień w domu był ciężką pracą włożoną w kształtowanie siebie i swojej sylwetki oraz kłótnią z matką, która trwała od godziny 16 do 23. Była dumna z tego, że narzuciła sobie dyscyplinę i potrafiła zmotywować się do wysiłku lecz psychika wciąż widziała w odbiciu lustra tłuściocha. Te dawno zapomniane kompleksy wyszły na wierzch parę miesięcy wcześniej, pod koniec szkoły. Nie chciały jej opuścić, ścieląc sobie wygodne mieszkanko w jej słabej główce, chociaż chęć walki z nimi potrafiła zmotywować. Jakby tego było mało, nie znajdowała zrozumienia w swojej matce. Jej nadopiekuńczość i upierdliwość doprowadzały ją do szału. Może i miała sporo czasu dla siebie, ale słowa które słyszała z jej ust, powodowały, że czuła się o wiele młodsza niż była w rzeczywistości. Jakby tego było mało, w jej skomplikowanym życiu pojawił się On. K. poznała prawie dwa lata wcześniej, na jednym z eventów harcerskich. Szczerze mówiąc, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ich znajomość przeżywała różne wzloty i upadki. Wiedziała, że nigdy nie wyjdzie poza sferę przyjaźni, a mimo to żyła nadzieją, że to się kiedyś zmieni. Od dobrego roku ta nadzieja uciekła, jak prawie wszystko, co kiedykolwiek trzymała w rękach. Tamten spływ kajakowy pogrzebał jej marzenia, a mimo to uwielbiała go rozpamiętywać, a w szczególności tamte małe chwile szczęścia. Były dla niej tym, czym dla alkoholika jest wódka. Chwilą zapomnienia, która pogrąża cię jeszcze bardziej w otchłani życia. Ostatnimi czasy była zmuszona uciekać w nie coraz częściej. K. od dłuższego czasu nie odzywał się do niej. Fakt, podczas ich ostatniej rozmowy nakrzyczała na niego, jednak nie było to pozbawione przyczyn. Miała dosyć faktu, że czuję się w jego rękach zabawką, którą on co jakiś czas odrzuca w kąt, tłumacząc to brakiem czasu. Tak naprawdę to ona nie powinna mieć w tym roku czasu, a mimo to potrafiła go znaleźć. Tylko po jakimś czas straciło to dla niej sens.

    Jedyne co pozwalało jej odetchnąć od tego wszechobecnego brudu i szlamu, było harcerstwo. Zaraz po zakończeniu matur, zabrała się za próbę na kolejny, przedostatni już stopień. Nagle, zachciało jej się na nowo żyć. Wiedziała, że gdy problemy ją przerosną, może zabrać się za któryś z punktów, a jej opiekunka próby zawsze wspomoże ją dobrym słowem i uśmiechem. Ponadto jej drużynowa zaczynała patrzeć na nią z większym zrozumieniem. Strach przed tym, że ją zawiedzie, że jej coś nie wyjdzie, powoli ustępował chęci do pracy. Zmieniała się. Wbrew wszelakim pozorom na lepsze.

    Miejsce w którym się znajdowała też nie było przypadkowe. Oprócz spokoju gwarantowało ucieczkę do dobrych wspomnień. Kiedy siedziała na tej ławce w kształcie łóżka, widziała K. który siedział obok niej, był spokojny i opanowany. Potrafił ją wtedy wysłuchać i nie wrzucał co rusz swego zdania. Takiego kochała go najbardziej. Pamiętała także jak opiekował się nią podczas jej osłabienia na spływie kajakowym. Był wtedy troskliwy i opiekuńczy. Dlatego nie wierzyła swoim przyjaciółkom, które mówiły jej, że jest z niego kawał drania i już dawno powinna go olać, skoro on ma ją gdzieś. Łudziła się, że jest to spowodowane czymś więcej niż brakiem czasu. Dlatego też w chwilach szczególnej słabości i załamania przyjeżdżała nad jezioro S., na to wielkie, drewniane łóżko. Miała nadzieje, że wyjdzie z domu na krótki spacer i widząc ją zobaczy swój błąd. Chciała, aby się pojawił z tym swoim nonszalanckim uśmiechem, niezdarnie spiętymi włosami w kucyk i nieogoloną bródką.

    Spojrzała na zegarek, który nieuchronnie wskazywał godzinę powrotu do domu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Kiedy wstawała z ławki, poczuła, że ktoś za nią stoi.
-Witaj. – rozpoznała ten głos bez trudu. To był On – K.
-Witaj – odpowiedziała odwracając się do niego. Spojrzała w jego błękitne oczy, które tego dnia wyrażały… koleżeńską sympatię. Nic więcej. Żadnego błysku w oku, żadnej burzy myśli, po prostu nic. I wtedy zrozumiała, że tak naprawdę jest już wolna. Jej umysł wreszcie podawał jej taką rzeczywistość jaka ją otaczała. Żadnych odcieni różu, żadnej tęczy. Butelkowa zieleń, która dawała nadzieję… na całkowite wyleczenie.
-Co ty tu robisz?
-Szczerze? Odpoczywałam. A teraz idę już na przystanek, więc… - odstąpił, aby mogła przejść.
-Cóż.. nie będę cię zatrzymywał. M. jest możliwość, abyśmy mogli się tutaj spotkać? Np. w przyszłym tygodniu?
-Wiesz nie sądzę aby to było możliwe.
-Dlaczego?
-Bo zdałam sobie sprawę, że to miasto zawsze było gdzieś w okolicy polskiego bieguna zimna. I będzie lepiej jeżeli tak pozostanie. – to mówiąc odwróciła się i ruszyła w drogę na przystanek, czując się lżejsza o jakieś milion uczuć i problemów. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się do siebie. Czuła się wolna i z tą wolnością ruszyła dalej przed siebie szlakiem życia, mając pewność, że wszystko już będzie inaczej.
                                                                                                                                                                                                                                                           

To krótkie opowiadanie zostało przeze mnie napisane w okolicy maja 2015, i jak zapewne się domyślacie jest inspirowane prawdziwymi zdarzeniami. Od tego czasu dużo się zmieniło i zaraz pozostało nienaruszone. Życie jest nieprzewidywalne, a my daliśmy sobie prawo do prorokowania jego kolei. Tylko czy życie dało takie prawo i nam?

Nie spodziewajcie się opowiadań w języku angielskim. Posługuje się tym językiem w stopniu komunikatywnym, jednak nie literackim. Może kiedyś znajdę kogoś kto mi będzie je tłumaczył, jednak na razie musimy zadowolić się moim przepięknym ojczystym językiem. Ach, cóż to za wspaniały przymus! <3

Pojawiłam się tu dzięki Emerald, za co należą się jej słowa podziękowania. Mam nadzieję, że zagoszczę tu na dłużej. Potrzebuję "nieswojego" spojrzenia na to co piszę, bo wydaję mi się, że większość tych wypocin nie ma sensu publikować.
Gdyby ktoś chciał zaznajomić się z moją poezją zapraszam tutaj. Może się co niektóre pojawią i na deviantarcie. A może nie.

© 2015 - 2024 introwersja0
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In